Czwartkowy wieczór w Warszawie. Pan HAART sprawdza oferty booking.com. Szuka pomysłu na weekend. Cisza. Nic się nie dzieje, jak w polskich filmach.

– Hania, musisz to zobaczyć!

Dlaczego odwiedziliśmy Dwór Barocco:

  1. Niewiele hoteli, pensjonatów, kwater może się pochwalić tak wysoką oceną gości (9,6 na 10 pkt. wg booking.com)
  2. Niewiele miejsc ma tak pozytywne opinie dotyczące właścicieli (byłam przekonana, że to jakaś prowokacja :))
  3. Nie widziałam tak „bogatych” ścian nawet w muzeum

Rozmawiając na miejscu z p. Markiem zdałam sobie sprawę, że to był jego pomysł na wyróżnienie dworku z tłumu ofert. Pałaców, dworków, zamków jest wiele. W wielu ustawiono stylowe meble i powieszono piękne obrazy, ale w żadnym nie widziałam takiej kolekcji obrazów, w żadnym nad wanną nie miałam belgijskiej panoramy i w żadnym nie spotkałam się z takim dystansem do sztuki. Kolekcja przyciąga turystów, ale nie jest najważniejsza. To tylko wabik. To, co najważniejsze, kryje się w ludziach. W pakiecie noclegowym sprzedają optymizm i spokój. Zazdroszczę im tego luzu i dystansu do świata.

Polna droga jak na końcu świata. Cisza…

Zatrzymujemy samochód i leniwie obserwujemy okolicę.

Kilka starych gospodarstw. Prawdziwe dachówki, mech, konie.

Dzieciaki biegają po ogrodzie.

Przy trampolinie, na wielkim słupie, mieszkają bociany.

Jest paw, pięć kotów, dwa psy i stado kur.

Na naszym tarasie meble, które chętnie postawiłabym w salonie.

Koty leniwie przewracają się na kanapie.

Co chwilę odwiedza nas REX.

Po trzech dniach nadal odkrywam nowe detale. Właściciele przez kilka lat podróżowali po świecie w poszukiwaniu mebli, obrazów, dekoracji. Wyszukiwane w małych sklepikach, na targach, w antykwariatach. Pan Marek opowiada o podróżach do Antwerpii. Czuję pasję i entuzjazm. Nie wiem, jakim cudem ma taki dystans do swojej kolekcji. Nie martwi się o meble i bibeloty. W sali z bilardem widzę rozbity porcelanowy statek… To tylko rzeczy…

Misiek zarządza bilard.

Zastanawiamy się na rowerami.

Śniadania są ucztą. Wielki eliptyczny stół ugina się od serów własnej produkcji, miodów, sałatek. W roli głównej jaja od kur spokojnie spacerujących po trawniku. Pan Marek tłumaczy gościom przepis na najlepszą na świecie nalewkę. Pod sufitem suszy się kiełbasa. Gorąca kawa i instrukcja: „Jak będziecie mieli na coś ochotę, to kuchnia jest otwarta. Czujcie się jak u siebie”. Kilka minut i mam wrażenie, że jesteśmy u dobrych przyjaciół. Bez nadęcia i powagi.

Spacer po okolicy. Aż bolą uszy od ciszy…

Wieczór.

Kolacja w zielonym domku. Kredens z nalewkami w użyciu.

Misiek pada zmęczony. Siedzimy na tarasie z butelką wina. Cudownie…

Kilka dni a poczułam się jak nowo-narodzona.  Zamarzyłam o własnym domku na końcu świata, o zielonej trawie i wałęsającym się kocie.

Marzenia są po to, aby je realizować.