To był nasz pierwszy urlop z wózkiem. Pierwsza podróż z dzieckiem do Rzymu. Stolica Włoch oferuje wiele przejść podziemnych, metro, tramwaje i wszystko całkowicie niedostosowane dla osób z wózkiem. Brak wind, podjazdów, odpowiednio szerokich wejść do tramwajów. Wiedziałam, że momentami może być ciężko, ale nie spodziewałam się, że miasto takie jak Rzym, jest maksymalnie nieprzystosowane dla osób z wózkami, nie wspominając o osobach na wózkach inwalidzkich. Brak wind, podjazdów, odpowiednio szerokich wejść do tramwajów. Pana HAART był tragarzem wózkowym przez cały urlop, a każda winda wzbudzała w nas większą euforię niż antyczne zabytki.
MUZEUM WATYKAŃSKIE
mogę określić tylko jednym słowem MASAKRA. Miliony osób, tłok, wrzeszczące wycieczki, brak tlenu. W tym wszystkim MY z wózkiem i Szymkiem… Najgorsze jest to, że nie można po prostu wyjść, bo jak już znaleźliśmy się na szlaku wycieczkowym, to trzeba brnąć dalej. Finałem jest kaplica sykstyńska. Piękne miejsce jednak wypełnione po brzegi ludźmi zadzierającymi głowy do góry. Było tak głośnom, że nawet mnie rozbolała głowa. Piękno tego miejsca zeszło na dalszy plan…
W najważniejszym miejscu w Watykanie kazano nam oddać wózek do przechowalni. Śpiący Szymek wylądował na rękach, a ja zastanawiałam się co im przeszkadza wózek? Chodzi o posadzkę? Czy piankowe koła zrobią więcej szkody niż szpilki modnej Włoszki?
KOLOSEUM
było dla nas łaskawsze. Nasza radość nie znała granic, gdy zobaczyliśmy WINDĘ. Odpoczęliśmy w cieniu kolumn. Szymek zasnął, a my mieliśmy czas dla siebie.
Karmiłam w różnych miejscach: muzeum watykańskim, parkach, schodach, antycznych miastach. Oczywiście można tylko marzyć o pokojach do karmienia. Tylko na lotnisku i w Watykanie znaleźliśmy przewijaki. Nie mieliśmy wyboru i Szymek wystawiał swoje klejnoty na światło dzienne.
FORUM ROMANUM
Po kilku godzinach pchania, ciągnięcia, noszenia wózka po antycznych kamiennych drogach, przepychając się przez grupki międzynarodowych wycieczek, ujrzeliśmy strzeliste schody z napisem EXIT. Patrzyłam z niedowierzaniem na bramkę wyjściową, która przypominała mi wyjścia na stadionach. Ledwie mieścił się tam człowiek średniej budowy, a co dopiero wózek. Szymek spał… Nie było wyjścia – obudziliśmy go i ledwie się mieszcząc w klatce wyjściowej, przepchałam się z małym na drugą stronę. Mąż zaczął wyciągać z wózka rzeczy, aby go złożyć, bo jedynie to dawało szansę na przeciśnięcie wózka. Stos pieluszek, butelek, słoiczków, ubranek, zabawek przekazywaliśmy sobie przez kraty. Ja z Szymkiem już po właściwej stronie i Pan HAART z wózkiem po czarnej stronie mocy. Myślałam, że oszaleję. Siedząc na kamiennych schodach, ze śpiącym dzieckiem na rękach i menelami między nogami, czułam się jak bezdomna. Amerykańska wycieczka przechodząca przez bramki patrzyła na mnie z politowaniem… Ostatecznie jakiś wysoki Amerykanin zaproponował, że przekaże mężowi wózek górą, nad ogrodzeniem. Z wózka wysypały się ostatnie rzeczy i poczułam, że nienawidzę inteligenta, który zaakceptował projekt tych bramek!
Komentarzy (0)