Niska jestem okrutnie i koncerty na płycie kończyły się dla mnie dreptaniem w miejscu i  wieszaniem się na ramieniu Pana HAART. Kupujemy bilety na trybunach bo to daje mi gwarancję doznań również wizualnych. Sektor V01, drugi rząd, tuż nad głowami tłumu znajdującego się na płycie stadionu. Miejsce świetne!

Moje drugie podejście do Narodowego. Byłam pełna obaw bo koncert Madonny pokazał mi, że stadion to stadion a nie sala koncertowa.


W młodości nie byłam depeszem :) choć znałam wiele utworów. Polubiłam chłopaków później  a  koncert w katowickim Spodku w 2006 roku upewnił mnie w przekonaniu, że w domowym zbiorze trzeba mieć ich płyty! Spodek zafundował rewelacyjne nagłośnienie. Drżenie wnętrzności, ciary na plecach i podwyższony poziom adrenaliny. Narodowy jest jak studnia, echo huczy po całym obiekcie a człowiek zastanawia się, „o co chodzi”. Na dole jest lepiej niż na wyższych trybunach, ale to naprawdę powinno być zakazane!

Publiczność Depeche Mode stanowi odrębną grupę kulturową :) Nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć – wzruszyłam się kilka razy. Wiele mi nie trzeba, bo potrafię płakać na reklamie, ale koncert obfitował w chwile ogromnej jedności. Zestaw obowiązkowy na koncert: bilet, kartka z napisem „Welcome To Poland” i  zapalniczka..  Na powitanie ponad 40 000 osób podniosło kartki a stadion zamienił się w białe pole. Meksykańska fala, rozświetlenie stadionu tysiącami zapalniczek i telefonów. Dave i Martin są niezniszczalni. Przekroczyli 50tke a na scenie energia jak 30 lat temu.

PS. Zasłyszane w tłumie wychodzących:

– fajnie, fajnie

– tak, tylko ta trzeźwość przerażająca :)